Leopold Tyrmand Dziennik 1954, Wydawnictwo RES PUBLICA, Warszawa 1989, ss. 234 -235:
„Co za fighter - z tego Mołotowa! Jak on się potrafi użerać. Ale też i ma o co. Zjednoczona Europa – po jego trupie. On woli pojedynek na bomby wodorowe niż tak zdradzieckie sztylety. I ma rację, wie o co się rwie: gdyby takie zjednoczenie wyszło, i to tak naprawdę, kokosy zbite na obłudnym naiwniactwie Roosevelta i moralnej gruboskórności Churchilla poszłyby na marne. Źródłem potęgi komunistów w walce o świat jest pojęcie ojczyzny ideologicznej, niezwykle zaerodynamizowane i uwspółcześnione po ostatniej wojnie i jej konkietach. Za atut ten zapłacono potwornymi ofiarami i mrówczym wysiłkiem, ale i nadszedł czas, gdy można go było wyłożyć na stół i stół aż się zatrząsł. Odtąd fronty pobiegły nie między społeczeństwami, lecz poprzez społeczeństwa i Kreml mógł spać spokojniej.
Zachód cierpi na brak ideologicznej ojczyzny, nie umie się zdobyć na syntezę sztandaru. Rozpada się na szereg ojczyzn: amerykańska demokracja, Kościół katolicki, brytyjski commonwealth, socjaldemokracja i wolne związki zawodowe, neoliberalizm. Niektóre są mocno skonsolidowane, żadna dostatecznie uniwersalna. Najnowszy pomysł zjednoczenia Europy wydaje się komunistom niebezpieczną próbą. W gruncie rzeczy, nie jest on wcale nowy: helleńsko-rzymska idea walki z barbarzyńcami, święte cesarstwo rzymskie narodu niemieckiego, Napoleon, Hitler, niestety brutale. Ale załóżmy, że raz wreszcie zjawi się nie łobuz, ani militarny grubianin, lecz osobnik naznaczony charyzmą perswazji. Można sobie wyobrazić jego sukces w posługiwaniu się tym wszystkim, co nagromadziło się między Lizboną a Wiedniem i Edynburgiem a Palermo. Jakże w takim układzie wyglądałaby dla Kremla perspektywa nowej, dwumilionowej armii generała Własowa z czasu ostatniej wojny? A co z Polakami, Czechami, Węgrami i innymi partycypantami z musu obecnej ojczyzny ideologicznej? O ile znam Polaków, tych z dzisiaj, to wiem, że nie będą się bić ani o Lwów, ani o Wilno, ani o Wrocław, ani o Szczecin. Ale gdyby im zaświecono możliwością udziału w odnowionej European way of life, gdyby im w dodatku podkadzono, że od tysiąclecia stanowią jej integralną część, bez której nie sposób sobie wyobrazić tej nowej kreacji, to nie jestem taki pewien… Mołotow o tym wie i dlatego tak z pianą na pysku szarpie owych podtatusiałych ramoli w tużurkach, którzy coś tam sobie wolniutko i spokojniutko chrzanią w Sztrasburgu o skasowaniu paszportów i taryf celnych”.
Fragment dotyczy Konferencji berlińskiej, 25 stycznia - 18 lutego 1954 roku., z udziałem ministrów spraw zagranicznych „Wielkiej trójki” oraz Francji: Georges - Augustin Bidault, Robert Anthony Eden, John Foster Dulles, Wiaczesław Michajłowicz Mołotow.
To tak a’propos naszego zaangażowania w sprawy Unii Europejskiej i naszej w niej obecności. Kto się tego bał kiedyś i kto się dzisiaj tego boi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz