27 sty 2010

Nadeszła zima i zrobiło się zimno

Media donoszą, że w Krakowie i Katowicach stanęły koksowniki. W innych miastach też mają się pojawić.

W Stanach Zjednoczonych zamarzł wodospad, ale tam temperatura spadła do minus 55 stopni Celsjusza.

Nie potrafię sobie w tej chwili przypomnieć, gdzie to usłyszałem, czy przeczytałem, ale wypowiadał się meteorolog - bodajże z NASA - na temat ataków zimna. Teoria jest taka, że co 30-50 lat napływają z bieguna północnego trzy jęzory mrozu – nad Kanadę i USA, Wschodnią Rosję i Chiny oraz nad Europę właśnie – co nas bezpośrednio dotyczy. Takie zimno trwać ma około dwa i pół miesiąca. Zaczęło się w połowie grudnia, potrwa do końca lutego.

Rzeczywiście, 30 lat temu mieliśmy „rekordową” zimę i zdaje się, że mrozami „tylko” 25 stopniowymi nikt się nie podniecał i nie dziwił temu. Zima jest, to i śniegi, i mróz muszą być. Zimą robactwo wymarza i myszy też. Nie było dzięki temu kasztanowcowiaczków i innych paskudników, które w naszym klimacie wrogów naturalnych nie miały. Winnice i orzechy włoskie też się u nas - przynajmniej w Polsce północno-wschodniej – nie przyjmowały.

Słyszałem też wypowiedź naukowców, którzy grzmieli, że topnieją lodowce. Przyznają oni teraz, że rzeczywiście trochę w swoich apelach przesadzili. A ja myślę, że może mają rację; te lodowce topnieją, ale właśnie raz na 30-50 lat się odbudowują. Może tak być.

No właśnie: każda teoria, czy prosty pomysł, próba wyjaśnienia „atrakcji” pogodowych kończy się, a raczej zaczyna, od magicznych słówek „być może”. Na podstawie zapisków starożytnych i tych nowszych możemy jedynie mniej więcej (z naciskiem na mniej zapewne) wnioskować o zdarzających się pogodowych „wyskokach”. Czy na terenach, które obecnie zajmuje Rzeczpospolita 1000 lat temu latem bywały upały, a zimą mrozy siarczyste? Zapewne tak. Abstrahuję tutaj od tak odległych czasów jak okresy zlodowacenia.

Mimo rozwoju nauki, także w dziedzinie meteorologii i klimatologii, coraz bardziej precyzyjnych pomiarów, wzrostu mocy obliczeniowych radzących sobie z ogromną liczbą parametrów, modele pogodowe budujemy jedynie krótkoterminowe. A człowiek nie lubi, jak go coś zaskakuje i czegoś nie wie. Chcielibyśmy wiedzieć jaka pogoda będzie za dwa tygodnie, za miesiąc, w następne wakacje. A guzik! Prognozy wiarygodne sięgają w przyszłość tylko 3 dni. I wszystko być może.

Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz, a nawet dwie. Te awarie w energetyce i na kolei. Przecież zimy i śnieżne, i mroźne w Polsce były, czy wtedy nic się nie psuło, czy może się o tym po prostu nie mówiło? Uknułem na potrzebę wyjaśnienia tej historii własną teorię. No więc teraz teoria całkiem nowa: awarie się zdarzają, bo ludzie, od których „zabezpieczenie” przed takimi awariami zależy, zim prawdziwych i mrozu tak długo trzymającego - jak najbardziej dopuszczalnych dla naszej szerokości geograficznej - nie pamiętają!

Od kilku lat zimy mamy raczej łagodne. Znajoma niedawno zwróciła mi uwagę, że dzieci jej brata nadziwić się nie mogą, że może być tak zimno przez tak długo. Owszem mróz zimą pamiętają, ale zdarzający się sporadycznie – dwa dni, dwie noce, nie dłużej. Osoby urodzone pod koniec lat 70-tych po prostu nigdy tak długo trwającego mrozu i tak długo leżącego śniegu nie pamiętają. Albo… być może… mnie pamięć już mylić zaczyna.

Jedno jest pewne: Polska Francją południową nie jest!!

W globalnej wiosce, jaka staje się świat, próbujemy wszystko ujednolicać, spłaszczać, niwelować amplitudy – we wszystkich dziedzinach. Pogoda się temu nie daje. Na to człowiek wpływu nie ma. Dlatego domy ciepłe budować musimy, systemy ogrzewania wydajne montować. I niestety koszty ogrzewania - coraz wyższe :/ - ponosić. Niesprawiedliwość dotyka tych, którzy mieszkają w najzimniejszych rejonach Polski. Tu opłaty za ciepło mogą człowieka zrujnować.

A może – być może - to ochłodzenie, które nas właśnie tak dotkliwie dotyka, to skutek gromów i apeli całego świata i efekt konferencji klimatycznych. O, proszę zrobiliśmy konferencję i klimat globalny się poprawił. Znikło ocieplenie.